1
2
previous arrow
next arrow

OSOBOWOŚCI NASZEGO POWIATU

Marek Czarnecki – mieszkaniec Przystajni, miłośnik i popularyzator krótkofalarstwa (wśród pasjonatów znany ze znaku wywoławczego SP9UO), współorganizator jednego z największych zlotów krótkofalowców w kraju, odbywającego się w maju niemal na granicy naszego powiatu.

Corocznie ŁOŚ przyciąga mnóstwo ludzi. ŁOŚ nie ma jednak nic wspólnego z myślistwem. Co się „łowi” na ten corocznej, ogólnopolskiej imprezie? Kto tu przyjeżdża?

ŁOŚ to skrót. Łódzkie, opolskie, śląskie. Akurat tu, w tym miejscu, na tej górce, na której się spotykamy, jest granica tych trzech województw. Nazwa ŁOŚ z początku nie była popularna, ale się przyjęła. I teraz nikt już nie mówi, że jedzie na granicę łódzkiego, opolskiego i śląskiego, ale na ŁOŚ-a.

I wszyscy wiedzą, że nie będą tu polować. Chociaż będą coś „łowić”, prawda?

Oczywiście. Miejsce jest o tyle dobre, że jest spokojne. Przede wszystkim nie ma tu zakłóceń radiowych. Na przykład koledzy z Warszawy, zainteresowani satelitami, nigdy w życiu w Warszawie takich satelitów nie słyszeli, jak tutaj. Bo tu nie ma zakłóceń. Tutaj nie ma chińskich ładowarek, nie ma innych chińskich sprzętów, które potrafią bardzo skutecznie rozsiewać dookoła zakłócenia. To dlatego to właśnie miejsce jest tak uwielbiane przez krótkofalowców.

Czym w ogóle jest krótkofalarstwo? Jak to wyjaśnić osobie, która nie ma o tym pojęcia?

Przede wszystkim to łączność. Przy tym taka łączność, która powoduje, że ludzie, którzy ją nawiązują, stają się przyjaciółmi. Ponieważ przez wiele lat rozmawiają ze sobą nawet się nie widząc, nie znając się osobiście. To powoduje zacieśnienie tych przyjaźni. Można krótko powiedzieć: chcesz mieć przyjaciół w każdym kraju na świecie, to zostań krótkofalowcem.

Do tej komunikacji używa się łączności radiowej?

Tak. Ale różnymi technikami. Można pracować telegrafią, można pracować fonią, można pracować przez satelity, przez odbicie od Księżyca. Tych technik jest bardzo dużo. Emisji radiowych jest bardzo dużo. To zależy, co kogo interesuje. Aktualnie bardzo popularne są emisje cyfrowe. One też zdobywają swoich zwolenników. To po prostu bardzo szeroka dziedzina. Dla każdego znajdzie się coś ciekawego.

Ktoś może zapyta: po co to dzisiaj, skoro mamy internet?

Internet nie przeszkadza. Pomaga. Dlaczego? Na przykład chcemy zrobić ciekawą łączność – tak jak podczas niedawnej wyprawy do Nepalu. Dwóch kolegów z Opola pojechało tam tylko dlatego, że tam nie ma krótkofalowców. I żeby zrobić łączność z Nepalem, to trzeba zorganizować wyprawę w tamtym kierunku. Pojechali więc do Nepalu, zainstalowali się i przez internet na klastrze podali informację: „już jesteśmy, mamy rozwinięte anteny, możemy nadawać”. I cały świat widzi na klastrze, że już tam są. Podali w ten sposób częstotliwość, na jakiej byli. I już cały świat mógł ich wywołać.

To po co w takim razie krótkofalarstwo, a nie sam internet?

To nie jest to samo. Nie, nie. Pewnie, że można by włączyć Skype. Ale liczy się satysfakcja z nawiązania łączności na własnoręcznie wykonanej antenie. Same radia dziś już zwykle nie są robione indywidualnie, tylko kupowane. Natomiast kompletuje się do nich inne elementy. I gdy ten zestaw się dla siebie zgromadzi, gdy się przy jego pomocy nawiąże jakąś daleką łączność – o, to wtedy jest satysfakcja!

Czyli jest w tym trochę romantyzmu. Nie taka „codzienność”, jak internet.

Tak, oczywiście. Poza tym staje się to o tyle ciekawsze, że przez internet w zasadzie można zawołać jakiegoś jednego, wybranego przez siebie korespondenta. A na każdym paśmie radiowym jest dużo krótkofalowców. Podaje się tak zwane wywołanie ogólne. Podając to wywołanie ogólne w języku angielskim nigdy się nie wie, kto odpowie z drugiej strony. Może to być król Hiszpanii, może to być astronauta, może to być kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Może też być jakiś znany aktor. Takie przypadki też się zdarzały. Nie wiadomo, kto odpowie. I to zawsze jest ciekawe, kto się zgłosi tym razem, kto zawoła.

Pan nazywa się Marek Czarnecki. Ale podpisuje się pan też: SP9UO. Co to znaczy?

To międzynarodowe „nazwisko”. Nie ma drugiego takiego na świecie.

Co znaczą te litery, cyfry?

SP to znaczy Polska. To jest prefiks. Dziewiąty okręg to Katowice i Kraków, dawne województwa krakowskie i katowickie. A dalsze literki są już losowo wybrane przez urząd, który wydaje zezwolenia radiowe.

Czyli o taki numer trzeba wystąpić, by móc go używać?

Trzeba zdać egzamin państwowy.

Czyli nie jest to dziedzina otwarta dla każdego – taka, którą można się zająć z dnia na dzień?

Można się zająć także z dnia na dzień. Chodząc do klubu, pracując pod znakiem klubowym. Natomiast żeby dostać swoją własną licencję krótkofalowca, trzeba zdać państwowy egzamin. Nie jest on zbyt łatwy, choć ostatnio staje się jakby łatwiejszy. Na przykład kiedyś było trzeba zdawać telegrafię, dziś nie trzeba. Wszystko zostało uproszczone. Zbliżamy się też do tego, że zdawać będzie się przez internet.

W jaki sposób pan stał się krótkofalowcem?

W wieku sześciu lat umiałem przeczytać gazetę. Tata był naczelnikiem poczty, początkowo w Truskolasach, potem w Pankach, więc gazety w domu były. Kiedyś przywiózł lokalną gazetę. I tam wtedy przeczytałem, że w Częstochowie jest taki krótkofalowiec, który rozmawia z Brazylią. Bardzo mnie to zafascynowało. Jak rozmawia? Z Brazylią?

W tamtych czasach to w ogóle było nie do wyobrażenia.

Tak, to było nie do pomyślenia. My mieliśmy w domu jedyny telefon na wsi. Taki na korbę. I ciężko było pogadać nawet z Kłobuckiem. Zainteresowany tym, jak to można sobie tak samemu z domu rozmawiać z Brazylią, zacząłem tę tematykę śledzić. Najlepszy numer był w tym, że krótkofalowiec rozmawiał sobie wieczorem z kolegą z Brazylii, a jego żona wróciła do domu z pracy. Ale zapomniała klucza. Puka, dzwoni. Ale on nic nie słyszy, bo ma słuchawki na uszach i rozmawia. Zapomniał o całym świecie. Żona zdenerwowała się i wsiadła do autobusu miejskiego. Pojechała z centrum miasta do drugiego krótkofalowca, na Grabówkę. I mówi mu: „powiedz mojemu staremu, żeby mi drzwi otworzył”. On, chcąc udzielić pomocy, włączył radio. Ale Czarek – bo tak jej mąż miał na imię – nadawał akurat na takim paśmie, że nie było go słychać w najbliższej okolicy, tylko tysiąc kilometrów dalej. Kolega z Grabówki poszedł po rozum do głowy, zawołał tego Brazylijczyka i mówi: „powiedz Czarkowi, żeby żonie drzwi otworzył”. Dla mnie, wtedy młodego człowieka, było to coś niesamowitego. Jak to możliwe? To my, na tym telefonie na korbkę, z Kłobuckiem ledwo rozmawiamy, a oni z Brazylią? O, to musi być coś super! No ale gdy się mieszka na wsi, to się nie ma za wielu możliwości. Dopiero gdy poszedłem do szkoły średniej, oczywiście w dziedzinie łączności, to w Gliwicach w internacie spotkałem kolegę, który należał do klubu. Mówię mu: „ty mnie tam musisz zaprowadzić”. I „wsiąkłem”. I to trwa już przeszło 50 lat.

A czy pan też kogoś zaraził tą pasją?

Myślę, że kilka osób by się znalazło. Kiedyś w całym powiecie kłobuckim były dwie licencje. Moja i nieżyjącego już kolegi z Truskolas. W tej chwili są trzy licencje w Iwanowicach, dwie w Starokrzepicach, trzy albo cztery w Kłobucku, trzy w Krzepicach. Jest dziś więcej krótkofalowców niż dawniej. W powiecie kłobuckim może to być około piętnastu osób.

Czy spotykacie się ze sobą?

Mamy klub w Oleśnie. Jeden z niewielu działających w kraju.

Ten oleski klub skupia również osoby z powiatu kłobuckiego?

Tak. Bo nie ma innego. Nawet w Częstochowie nie ma działającego klubu krótkofalowców. Wszyscy się więc garną do nas. I bardzo miło, bardzo fajnie. I to dobrze, bo ludzie zorganizowani zawsze mają więcej do powiedzenia niż pojedyncze osoby. A to, że organizujemy ten zjazd? Przyjechaliśmy tu kiedyś na zawody. Bardzo nam się tu spodobało. Ze względu na tę ciszę radiową. W następnym roku przyjechaliśmy znowu, a wraz z nami – koledzy z Wielunia. Wtedy było to ze trzydzieści osób. Ustaliliśmy, że w tym samym terminie przyjedziemy znów za rok. I przyjechało już 150 ludzi. W rekordowym roku 2010 na ŁOŚ przyjechało 2200 ludzi. Tylu zanotowaliśmy w sekretariacie. Nikt nigdy nie przypuszczał, że ta impreza przybierze takie rozmiary.

Pewnie trudno pomieścić tylu ludzi tutaj, na pagórku w środku pól nieopodal Jaworzna?

Tu jest taki nieużytek, który Polski Związek Krótkofalowców użycza od gminy. Jesteśmy teraz zarządzającymi tym terenem. To bardzo korzystne rozwiązanie. Sami dbamy tu o czystość, sami dbamy o zieleń, o wszystko. Ale przy okazji mamy do dyspozycji ten wyjątkowy dla krótkofalowców teren.

Skąd tyle osób przyjeżdża na pogranicze śląskiego, łódzkiego i opolskiego?

Z całej Polski. W tej chwili już z całego kraju. Są też krótkofalowcy z Litwy, z Niemiec, z Czech i Słowacji, z Ukrainy. Jeden z Ukraińców będzie nam jutro robił wykłady. Widziałem też Belga – ten „nasz” Belg jest tu co roku. Na takich imprezach bywają nawet krótkofalowcy zza oceanu.

Jak w takim towarzystwie porozumiewacie się? Chodzi o język. Na zlocie, a także podczas komunikowania się przez radio?

Podstawa to angielski. Nie każdy uczył się go w szkole, więc czasem na początku używa się tylko paru słów. Z biegiem czasu i rozmów angielski każdy ma doszlifowany.

Co w tym hobby uważa się za sukces? Czym pan może się pochwalić?

To trudno powiedzieć. Jednych interesują na przykład zawody. Przeprowadzenie w ciągu 24 godzin określonej liczby łączności i wygranie takich zawodów. Główną zasadą jest wtedy ilość połączeń w określonym czasie. Inni uważają, że osiągnęli sukces, bo udało im się porozmawiać z odbiciem od Księżyca. Mówią: „zbudowałem takie anteny, mam takie wyposażenie, że mój własny sygnał słyszę odbity od Księżyca”. Bo trafić sygnałem w Księżyc, na olbrzymią odległość, wiązką swoich anten – to jest super sprawa. Jeszcze innych interesują satelity. Teraz lata ich wiele. Dla nich fajną sprawą jest popracować przez satelitę. Taki satelita nadlatuje, trzeba się znaleźć na odpowiedniej częstotliwości, w odpowiednim czasie i posłuchać, kogo tam będzie słychać. A słychać cały świat.

Czyli takiego jednego wyznacznika sukcesu nie ma. To złożone hobby, oferujące różne atrakcje i satysfakcje.

Tak. Ostatnio są tacy, którzy namierzają sondy meteorologiczne, które w paru miejscach są wysyłane. Wiatr tymi sondami rządzi gdzieś tam u góry, one spadają tam, gdzie chcą, a krótkofalowcy – mając swoje sprzęty i swoje doświadczenie – wiedzą, gdzie i kiedy spadnie taka sonda. I już tam na nią czekają. Można powiedzieć, że przy okazji… posprzątają świat.

Po co takie spotkania, jak ŁOŚ, skoro możecie w każdej chwili porozmawiać przez radio?

Te łączności przez radio bardzo ludzi zbliżają. A tego rodzaju spotkanie ludzi bardzo integruje. „Rozmawiamy 20 lat, a nigdy cię nie widziałem. Fajny jesteś. Dobrze, że jedziesz na ten zjazd, bo ja też się wybieram. I spotkamy się.” ŁOŚ odbywa się zawsze w tym samym miejscu i terminie. To zawsze ostatni weekend maja. W tym terminie wszyscy wiedzą, że mają mieć urlopy, mają mieć samochody, zatankowaną benzynę i tak dalej, bo jadą na zlot.

Tu są różne stoiska, są specjalne wykłady, są rozmowy, wymiana doświadczeń. Co jeszcze się tu odbywa?

Cały program wykładów jest wszystkim znany, jest dostępny w internecie. Można się na przykład dowiedzieć, co było na wyprawie gdzieś na drugi koniec świata, gdzie nie ma krótkofalowców. Z takiej dalekiej wyprawy wrócił na przykład nasz ukraiński kolega, który o wszystkim tutaj opowie. Będą koledzy, którzy wrócili z wyprawy z Nepalu. Będzie kolega – młody student z Bydgoszczy – bardzo zaangażowany w technikę cyfrową, który opowie wszystkim, co się w tej dziedzinie aktualnie dzieje.

Czyli jest tu kontakt z różną tematyką powiązaną z krótkofalarstwem?

Głównie z techniką. Ale przy okazji, na zasadzie ciekawostek, również są relacje z dalekich wypraw.

Co sprawia, że zlot taki, jak ŁOŚ, uważa się za udany?

To liczba uczestników i program. Jeśli program jest na tyle ciekawy, że ludzie chcą przyjechać i go wysłuchać – to już uważamy to za sukces.

Czy i tu jakość sygnału radiowego różni się w zależności od roku?

Bardzo. Dlatego, że zmienia się propagacja radiowa. Wybuchy na Słońcu, 11-letni cykl słoneczny, cykl 100-letni, co do którego istnienia przekonuje NASA. Teraz jesteśmy w minimum tego cyklu stuletniego. To są najgorsze warunki. Ale mimo wszystko da się rozmawiać z całym światem. Jeśli się chce i potrafi odpowiednio wstrzelić w propagację. Dla krótkofalowca nie ma z tym większego problemu. Natomiast bywają lata chude, bywają i tłuste. Przy dobrej propagacji na przysłowiowym kawałku patyka da się porozmawiać ze Stanami Zjednoczonymi.

Czy czuje się pan popularyzatorem krótkofalarstwa?

Tak. To jeden z powodów organizowania takiego zlotu, jak ŁOŚ. Ogłaszamy organizację zlotu w środkach masowego przekazu. Szczególnie w tych lokalnych. W tym roku mieliśmy audycję w Radiu Opole. Jutro będzie TVP z Opola. Bardzo mile widziane są u nas lokalne gazety. Dzięki nim ludzie złaknieni informacji z gminy, z okolicy, też mogą się dowiedzieć, co takiego tutaj robimy.

Czy obecnie krótkofalarstwo ma przed sobą przyszłość? Czy w trudnych czasach, które nastały, ma znaczenie?

Myślę, że rozwój dopiero teraz następuje. Ostatnim, który potrafi nawiązać łączność, zawsze jest krótkofalowiec. Trzęsienia ziemi, powodzie, o wojnie nie chcę nawet wspominać. Sieci komórkowe bez zasilania przestają działać po kilku godzinach. Krótkofalowcy nadal są w stanie nawiązać łączność w takich sytuacjach nadzwyczajnych.

Czego można życzyć krótkofalowcowi?

Tak jak żeglarzowi stopy wody pod kilem, tak krótkofalowcowi można życzyć dobrej propagacji.

To tej dobrej propagacji życzymy. I dziękujemy za rozmowę.