To o nich premier Churchill powiedział:
„Nigdy w dziejach ludzkich konfliktów tak wielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak nielicznym…”
Tomasz Kajkowski – założyciel Muzeum Dywizjonu 303, kolekcjoner, pilot, były żołnierz – instruktor w 1. Pułku Specjalnym Komandosów w Lublińcu, w 2019 r. kandydował do Senatu, 2021 r. został Laureatem Nagrody Błękitne Skrzydła, jest przedsiębiorcą.
Jak zaczęła się Pana przygoda ?
T.K. Stopniowo… zaczęło się od zainteresowań lotnictwem, zaraz po wojsku… zaciekawiły mnie samoloty, paralotnie, śmigłowce.
Co było pierwszym eksponatem?
T.K. W 2012 r. wystawiliśmy dwa pierwsze eksponaty: okulary i talerzyk. Interesowały mnie przede wszystkim „przeżycia”, które te przedmioty mają za sobą. Komu towarzyszyły, w jakich okolicznościach, kim byli ich właściciele. Jestem sentymentalny, łatwo przywiązuje się do rzeczy. To moje zbieractwo ujawniło się w pewnym wieku i z czasem przerodziło się w kolekcjonowanie. Następnie stwierdziłem, że skoro mam pamiątki po polskich lotnikach, to egoizmem byłoby trzymać je w szafie i patrzyć na nie tylko w domowym zaciszu. Stwierdziłem, że pokażę moje zbiory innym zainteresowanym, niech cieszą też oczy innych ludzi i dają im radość.
Czy ciężko było zdobyć eksponaty?
T.K. Tak, ciężko. Upłynęło sporo czasu od zakończenia wojny, ponadto po wojnie nie było warunków politycznych sprzyjających temu, aby polscy piloci wracali do Ojczyzny, o którą walczyli pod angielskim niebem. Był komunizm, wielu z tych bohaterskich ludzi nie wróciło do Polski, a na tych, którzy zdecydowali się na powrót nie czekała tutaj sława i chwała.. niejednokrotnie byli więzieni, a nawet skazywani na śmierć. Symbolika związana z okresem II Rzeczpospolitej czy II wojną światową przestawała istnieć, wstydzono się orła w koronie, zamieniono go na orła bez korony.
Dlatego tych pamiątek jest stosunkowo mało. Większość eksponatów pochodzi z Anglii, Niemiec, Belgii, a nawet Kanady. Najwięcej jednak z zachodniej Europy.
W jaki sposób szukał Pan eksponatów?
T.K. W środowisku pasjonatów lotnictwa człowiek staje się z czasem znany. Są osoby, które z tego żyją, poszukują różnych cennych pamiątek po całym świecie, a później je sprzedają. Mamy współpracowników, którzy dla nas poszukają takich pamiątek zagranicą. Sukcesywnie je zdobywamy. Bardzo mało jest darowizn, tak naprawdę wszystko kupiliśmy z własnych środków. Teraz jest to muzeum stowarzyszeniowe, wcześniej – było muzeum prywatnym. Ostatni nasz zakup, dosyć kosztowny, to zestaw pamiątek i mundur po pilocie z „Dywizjonu 303”, który 3 lata służył w tym dywizjonie. Odbywał loty pod dowództwem naszego patrona , legendarnego asa myśliwskiego, Jana Zumbacha. Są to dla nas bardzo cenne pamiątki – jest m.in. księga, w której są wpisy Jana Zumbacha, mnóstwo zdjęć, ale przede wszystkim – mundur oraz pamiątki z tego okresu.
Jak długo trwało gromadzenie eksponatów?
T.K. Stosunkowo szybko – w 2014 r. mieliśmy tylko talerzyk i okulary, a w 2018 r. – otwarliśmy muzeum. To 4 lata.
Co na te poszukiwania mówili bliscy? Przyjaciele? Czy nie wydawało im się to szalone?
T.K. Przez długi czas biłem się z myślami, czy jestem godzien, by się tym zajmować? I czy to naprawdę dobry pomysł? Czy udźwignę ten ciężar, robiąc prywatne muzeum? „Dywizjon 303”, lotnicy polscy walczący podczas „Bitwy o Anglię” to elitarna grupa żołnierzy, choć, oczywiście, wszystkim wtedy walczącym oddaję szacunek. Bałem się, że to w jakimś stopniu mnie przerośnie. Pierwotna nazwa ograniczyła się do „Muzeum 303”. Celowo nie używaliśmy nazwy „Dywizjon 303”, żeby oddać ten szacunek… myślałem – trochę pokory. Obawialiśmy się, że nie jesteśmy godni, aby ten tytuł piastować. Stosunkowo w niedługim czasie, sami odwiedzający dopisali obecną nazwę. Często w reportażach telewizyjnych czy artykułach nazwa ta samoistnie była nam dopisywana. „Siłą rozpędu” i sugestii innych zdecydowaliśmy, że nazwiemy to miejsce „Muzeum Dywizjonu 303”. Jesteśmy trzecim muzeum o tematyce lotniczej w Polsce – po Muzeum Lotnictwa w Krakowie i Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie – a pod względem pamiątek osobistych po pilotach – pierwszym w Polsce! Z wielka pokorą podchodzimy do tego tytułu, a cyfra „3” jest dla nas wyjątkowa, bo to i nr dywizjonu – „303”, i my jesteśmy na 3 zaszczytnym miejscu w kraju. Bardzo nas to cieszy.
Dlaczego akurat „Dywizjon 303”?
T.K. Przez długi czas ppłk pilot Jan Zumbach zajmował dalsze miejsce w moich myślach. Nagle wszystko się zmieniło! Jan Zumbach stał się najważniejszy i został patronem muzeum! Podobnie było w przypadku 23 bazy lotnictwa taktycznego w Mińsku Mazowieckim, przyjęła tradycję i patronat Jana Zumbacha.
Pamiątki, które się tutaj znajdują, mają – w pewnym sensie – siłę przyciągania, a nawet łączenia ludzi. Mamy bliskie relacje z rodziną Jana Zumbacha – jego syn jest ojcem chrzestnym mojej córki. Podczas pierwszego spotkania bardzo się wzruszyliśmy, mimo że się wtedy nie znaliśmy. Nawiązały się między nami relacje prawie rodzinne, mianuje mnie swoim „bratem w Polsce”. Mam wielkie przywileje, jeśli chodzi o zarządzanie spuścizną po płk pil. Janie Zumbachu w Polsce. Z rodziną naszego patrona spotkaliśmy się pierwszy raz w Szwajcarii. Po naszym drugim spotkaniu bliscy Jana Zumbacha przekazali mi pisemnie wszystkie pamiątki po nim: mundur, odznaczenia, dokumenty – to ma dla nas wartość bezcenną.
Hubert Zumbach raz w roku przyjeżdża do Polski, bardzo często piszemy do siebie, uczy się języka polskiego, byliśmy wspólnie na cmentarzu na grobie jego ojca na warszawskich Powązkach. Miałem przyjemność uczestniczyć w dwóch premierach filmu „Dywizjon 303”, na jednej z nich miałem zaszczyt siedzieć obok żony Jana Zumbacha. Małżonka naszego patrona również spędziła u nas kilka dni.
Czy film „Dywizjon 303” oddaje jakąś część tej prawdziwej historii ?
T.K. Cieszę się, że te filmy powstały po tylu latach. Ważne jest przypominanie młodzieży o tamtych wydarzeniach. Istotne jest tez pokazanie tych młodych pilotów nie tylko jako bohaterów, ale i zwykłych ludzi odczuwających strach, który towarzyszył im każdego dnia. Koleżeńskich, wrażliwych, skłonnych do żartów, lecz kiedy trzeba – walczących z determinacją i odwagą. Byliśmy na planie filmowym, braliśmy udział w zdjęciach. Na moje zaproszenie Hubert Zumbach i Gisela Zumbach przyjechali do Polski na premierę filmu. Producenci byli wniebowzięci.
Film pokazuje, że piloci byli świetni w tym, co robili. Czy naprawdę tak było?
T.K. Byli świetni jako ludzie, to była elita, która była zmuszona opuścić Polskę po klęsce wrześniowej w 1939 roku. Ale nie podawali się, poprzez Rumunię dotarli Francji – tam też próbowali walczyć, a potem do Wielkiej Brytanii. Warto podkreślić, że Polacy wkroczyli do walki w czasie „Bitwy o Anglię” później niż inne dywizjony, a odnotowali największą liczbę zestrzeleń samolotów „Luftwaffe”. Charyzma , czasem nawet brawura, numery, które dokonywali – to wyróżnia ich spośród pilotów innych narodowości. Oprócz „Dywizjonu 303” były też inne dywizjony, które walczyły niebo nad Anglią, miały także wspaniałych pilotów, wystarczy wymienić chociażby „Cyrk Skalskiego” z Stanisławem Skalskim na czele. Warto o tym pamiętać! Zabawne jest to, że piloci „Dywizjonu 303” mieli obcobrzmiące dla Anglików nazwiska. Byli mocno związani z Ojczyzną i wielokrotnie to okazywali.
Jaka była idea powstania tego wyjątkowego miejsca?
T.K. Ideą powstania muzeum była chęć pozostawienie czegoś po sobie. Bardzo cieszy mnie powstanie „Muzeum Dywizjonu 303”, jest to element edukacji młodzieży, ale i dowód patriotyzmu. To nasza wartość narodowa. Jako Polacy bardzo wiele przeżyliśmy na wszystkich frontach II wojny światowej, wielokrotnie zostaliśmy oszukani. Jestem pewien, że tę część naszej historii warto pokazywać.
Czym jest zdobywanie eksponatów?
T.K. Zdobywanie eksponatów to przygoda. Czasem jest to trudne, niepewne, ponieważ istnieje duży rynek „podróbek”, kopii i warto uważać na to, co kupujemy, ponieważ ceny takich pamiątek są astronomiczne, a są, niestety, osoby, które widzą w tym okazję do nieuczciwego zarobku. Tych przedmiotów nie będzie więcej, one mają swoją historię, często są zniszczone. Wtedy, kiedy tylko jest możliwość, staramy się „łapać”, ile się da! Zabezpieczyć i wyeksponować w muzeum. Dziwię się kolekcjonerom, którzy mają piękne zbiory, a są tacy – a swoje eksponaty trzymają schowane w piwnicach, w szafach, od czasu do czasu je wietrząc.
Które eksponaty są najczęściej podrabiane?
T.K. Proszę mi wierzyć wszystkie… od hełmów po mundury, odznaczenia, dokumenty – to jest niesamowite, że ludzie mają taką inwencję twórczą !
Czy to bardzo kosztowne hobby?
T.K. Hobby jest to, że latam jako pilot – i to jest kosztowne!
Muzeum stało się moją potrzebą serca, często zaniedbuję pracę zawodową na rzecz muzeum. Bardzo zmieniły się te proporcje, dużo więcej czasu spędzam aktualnie w muzeum.
A gdzie jest balans?
T.K. Sprawia mi ogromną radość, gdy odwiedzają nas ludzie, szczególnie młodzież, dzieci. W tym roku otworzyliśmy na Mazurach nową placówkę, kilometr przed ”Wilczym Szańcem”, kwaterą Hitlera. Tak naprawdę, to był taki mój „kaprys”, żeby postawić polskie formacje kilometr przed główną kwaterą wodza III Rzeszy, mam na myśli okres II wojny światowej. Udało nam się to zrobić! Na dwóch hektarach zrobiliśmy piękną wystawę związaną z polskim lotnictwem podczas II wojny świat. – to był duży sukces ! W ciągu trzech miesięcy odwiedziło nas 50 000 osób, niektóre rodziny z dziećmi przychodziły po kilka razy.
Co Was wyróżnia?
T.K. Wyróżnia nas to, że dzieci mogą dotknąć eksponatów, mogą wsiąść do samolotu, mogą pojeździć jakimś pojazdem z czasów II wojny światowej czy przymierzyć jakieś mniej historyczne pamiątki, np. czapki wojskowe – dla nich to ogromna frajda – taki bezpośredni kontakt z historią. Ten kontakt jest o wiele lepszy, jeżeli dzieciaki widzą eksponaty, mają je na wyciągnięcie ręki!
Te przedmioty funkcjonują. Większość pamiątek w naszym muzeum „żyje” – bo to nie jest tak, że one przeszły w stan spoczynku. Wiadomo, że w związku z tym, pewnie szybciej będę się eksploatowały niż w innych muzeach, ale to jest bezcenne, jeżeli możemy ten czas wykorzystać. Miejmy tę świadomość, że to pokolenie jeszcze żyje II wojną światową, ale już następne – będą powoli o tych wydarzeniach zapominać. Najbardziej wartościowe eksponaty staramy się zabezpieczyć w specjalnych gablotach.
Warto wspomnieć też o tym ,że zdemobilizowani piloci, żołnierze, nie przywiązywali po wojnie wielkiej wagi do swoich mundurów, odznaczeń, orderów. Myślę, że jeśli patrzą na nas gdzieś „z góry”, to chyba są szczęśliwi, że teraz te pamiątki po nich żyją i tu się o nich wciąż pamięta.
Przez długi czas ci piloci byli na wygnaniu, poza granicami Polski, skazani na zapomnienie. Skromni, z dystansem podchodzili do tych wszystkich wydarzeń, nie przypisywali sobie zbyt wielu zasług. Nawet ci najlepsi, którzy mieli tytuły „asów myśliwskich”, bardzo spokojnie do tego podchodzili.
Jak zaczęła się Pana przygoda z lataniem?
T.K. Gdy byłem małym dzieckiem, zawsze patrzyłem w niebo i tęskniłem za czymś wyjątkowym – to było dla mnie wielkie przeżycie, gdy przelatywały śmigłowce, samoloty. Służąc w wojskach specjalnych, miałem okazję skakać na spadochronie. Po wojsku stwierdziłem , że sam chciałbym spróbować latać i tak – etapami – zaczynając od paralotni, po inne maszyny latające – realizowałem swoje marzenia.
Pamiętam, jak kiedyś w jednej z rozmów kolega wspomniał, że latanie śmigłowcem to jest mistrzostwo. Pomyślałem wtedy, skąd tu wziąć śmigłowiec i jak na nim latać? Po kilku latach udało mi się to marzenie zrealizować! Ten sam kolega odwiedził mnie ponownie i wtedy powiedziałem do niego: „Chodź , pokażę ci coś! ” Pokazałem mu śmigłowiec i zaproponowałem wspólny lot. Był zaskoczony i rozdygotany. Powiedziałem wtedy do niego: ” To wszystko przez ciebie!” . Teraz pracujemy nad nowym projektem, w przyszłym roku chcemy oddać do użytku samolot wojskowy „Iskra”, a w tym – miałem przyjemność latać takim samolotem. W przyszłym roku zamierzam rozpocząć przygodę z lataniem „Iskrą” – to duże wyzwanie, ponieważ to zupełnie inny typ maszyny, inny sposób latania. I tak, małymi krokami, udaje mi się te swoje marzenia realizować!
Na co dzień lata Pan śmigłowcem?
T.K. Tak ,śmigłowcem. Mając muzeum stosunkowo więcej o lataniu mówię niż latam. Kiedyś te proporcje były inne – dużo więcej czasu spędzałem w powietrzu. Lubię latać w obrębie naszego województwa, a w szczególności – powiatu.
Czy ciężko było zdobyć licencję pilota?
T.K. Tak, to długi i złożony proces. Namówiłem również syna, który też zrobił licencję pilota. Każdy lot jest wyjątkowy, człowiek nie ma obok siebie nikogo, czuje się bardzo ważny w tym statku powietrznym , bo ma świadomość, że jego życie jest tak naprawdę w jego rękach.
Kiedy latam to czuję…?
T.K. Wolność… Nie wiem, jak wyglądają inne uzależnienia, ale pamiętam, że każdego dnia, kiedy się budziłem, szukałem pretekstu, żeby latać. Miałem przygodę, będąc w Szwajcarii u Huberta Zumbacha. On jest pilotem paralotniowym, mieliśmy okazję latać jego paralotnią w Alpach i zrobiliśmy figurę akrobacyjną, tzw. „beczkę”. Ja byłem pasażerem i trochę mnie to przeraziło, ale się udało! Zumbach kręci te beczki ze swoim pasażerami!
Dlaczego akurat powiat kłobucki ?
T.K. Urodziłem się w Krzepicach, tu jest dobra infrastruktura. Jest dużo wolnej przestrzeni, jest miejsce na wypoczynek. Rozważamy otwarcie placówki w Krakowie, dostaliśmy też propozycję współpracy z lotniska na Okęciu, mamy „na celowniku” Gdańsk. Chcielibyśmy w znanych miastach, typowo turystycznych, zaakcentować nasz „Dywizjon 303” tak, aby stał się on atrakcją historyczną i turystyczną popularną nie tylko w Polsce, ale i w Europie.
Często podkreślam, że Napoleon jest ważną siedzibą i raczej tak zostanie. Najlepszą rekomendacją są wpisy w naszej kronice czy w internecie. To już jest trzecia księga wpisów, jaką mamy. Dla nas to najlepsza informacja zwrotna, która buduje i daje nam poczucie satysfakcji… Jest wiele refleksji , wpisy od osób, które odwiedziły nasze muzeum, są wyjątkowe. To cieszy! Uskrzydla !
Co jest wyjątkowego w „Muzeum Dywizjonu 303”?
T.K. Mamy tu okres II RP – trudny dział do zbiorów. Aby zdobyć te pamiątki, trzeba się naprawdę starać. Mamy wszystkie formacje, staramy się pokazywać figury w realu, mamy sylwetki przypominające postacie bohaterów II wojny światowej.
Współpracujemy z zaprzyjaźnioną artystką mieszkającą na co dzień w Krakowie, pochodzącą z Ukrainy, która przygotowuje dla nas twarze. Jeśli chodzi o sprawy związane z umundurowaniem, to w 90% zajmuję się tym osobiście. Często się konsultuję, ale ogromna frajdę sprawia mi, jeśli mogę stworzyć umundurowaną postać samodzielnie, a później wystawić ją na ekspozycję w muzeum.
Jeśli chodzi o wyjątkowe pamiątki, które są bezcenne, to na pewno jest to dokument z katastrofy gibraltarskiej – paszport córki generała Władysława Sikorskiego. Jesteśmy w zasięgu czegoś, co jest jeszcze bardziej wyjątkowe niż ten paszport, a mianowicie Krzyż Virtuti Militari II klasy Marszałka Józefa Piłsudskiego. To jest klasa zero, nie ma nic ważniejszego w Polsce – być może uda nam się go wyeksponować wraz z sylwetką Marszałka.
Mamy różne zbiory po pilotach „Dywizjonu 303”, pokazujemy też w Muzeum inne polskie formacje wojskowe, np. żołnierzy gen. Stanisława Maczka, Armię Andersa, mamy sylwetki marynarzy, komandosów z okresu II wojny światowej, wraz z pamiątkami osobistymi. Mamy tutaj nawet naszego jedynego kosmonautę, pamiątki pochodzące od gen. Mirosława Hermaszewskiego. Jest i lotnictwo powojenne, w naszych zbiorach mamy również mundur twórcy oddziału specjalnego GROM, gen. S. Petelickiego.
Skąd tyle pomysłów?
T.K. Pomysłów jest wiele, w naszym muzeum jest bardzo dużo eksponatów. Kręcimy teraz film, współpracujemy przy filmie o Zdzisławie Krasnodębskim.
Proszę zwrócić uwagę na autokar, w którym zrobiliśmy Mobilne Muzeum dla dzieci, dla szkół. Autokar jest przerobiony w środku na samolot. Mobilne Muzeum będzie przyjeżdżało do szkół, a uczniowie będą mogli oglądać eksponaty . W ten projekt bardzo chętnie zaangażowała się aktorka, Pani Anna Prus, która jest naszym ambasadorem.
Czego Panu życzyć?
T.K. Zdrowia i tego, abyśmy trzymali obrany kurs! Aby umocnić pozycję Muzeum i doprowadzić je do takiego poziomu, by w przyszłości samodzielnie funkcjonowało, by nie było zagrożone.
Dobrze byłoby, aby nasze władze zauważyły to Muzeum – w końcu to jest nasze dobro narodowe!