„Truskolasy są w moim sercu – tu się urodziłem, wychowałem, tu stawiałem pierwsze kroki na boisku(…) Zawsze z dumą podkreślam, gdzie są moje korzenie i skąd pochodzę…”
(Jerzy Brzęczek)
Jerzy Brzęczek – piłkarz, trener piłkarski, wicemistrz olimpijski z Barcelony z 1992 roku. Selekcjoner Biało-Czerwonych 2018-2021r.
Od czego zaczęła się Pan przygoda z piłką nożną?
Jerzy Brzęczek: Spędzaliśmy całe dnie na podwórkach, boiskach, gdzie mogliśmy grać, byle być na świeżym powietrzu. Spędzaliśmy czas w gronie starszych kolegów, koleżanek i uprawialiśmy różne dyscypliny sportu : graliśmy w piłkę nożną, w koszykówkę, w siatkówkę, w badmintona, w tenisa. Nie było wtedy innych rozrywek, nie mieliśmy komputerów, telefonów, I-padów – naszą rozrywką był ruch, bieganie, gry na świeżym powietrzu! Tak się wszystko zaczęło..To był nieustający ruch.
Pamięta Pan swoje pierwsze treningi?
J.B. Moja przygoda z piłką nożną zaczęła się w „Olimpii” Truskolasy, gdzie jako jeden z najmłodszych zawodników zacząłem grać ze zdecydowanie starszymi kolegami – uczyłem się wtedy sprytu na tyle, żeby radzić sobie na boisku. Treningi, takie już profesjonalne, rozpocząłem w 1982 r. po Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, w których polska reprezentacja zajęła III miejsce. Wtedy zacząłem trenować w klubie „Raków” Częstochowa. Treningi w „Rakowie” miałem 3 -4 w tygodniu, grupę przejął legendarny trener, śp. Zbigniew Dobosz, u którego zacząłem się rozwijać jako piłkarz.
Jak wyglądał Pana dzień treningowy?
J. B. Oczywiście, to było trudne ze względu na logistykę. Był trening, przystanek, autobus, nadzieja, że ktoś – jadąc swoim samochodem do Częstochowy- zatrzyma się i zabierze mnie. Było wiele trudnych sytuacji, chwil zwątpienia. Po treningu znowu musiałem się jakoś dostać do domu, do Truskolasów, często – długo czekać na autobus. Po powrocie do domu odrabiałem lekcje, przygotować się do szkoły – było wiele wyrzeczeń, ale wtedy się zahartowałem, przełamywałem swoje słabości. Miało to ogromny wpływ na to, co później osiągałem na boisku.
Kto zauważył Pana potencjał? Kto wspierał, zachęcał Pana do rozwoju?
J. B. To , aby grać w dobrym klubie, to były moje marzenia, o których często rozmawialiśmy z rodziną w domu. Zastanawialiśmy się, gdzie zacząć trenować, mój śp. tato zawsze marzył o tym, abym grał w piłkę nożną „na wysokim poziomie” – chciał oglądać mnie w telewizji. Świat piłki nożnej od zawsze był obecny w naszym domu. Mój brat cały czas grał w piłkę nożna w „Olimpii” Truskolasy, tworzył ten klub razem z moim tatą, utrzymywał, rozwijał – to były zupełne inne czasy. Moja siostra Małgorzata, też była uzdolniona sportowo – bardzo dobrze grała w piłkę ręczną .
Wtedy gra w piłkę nożną wyglądała inaczej, w szczególności w tych mniejszych miejscowościach. Mecz w weekend to było wielkie wydarzenie, mieszkańcy spotykali się na boisku i mogli oglądać rozgrywki między drużynami sąsiednich gmin. Jak my czekaliśmy na te mecze! Była wtedy radość, zaangażowanie , emocje – była to też jedna z nielicznych rozrywek, jakie mieliśmy. To były wspaniałe czasy, wspaniałe wspomnienia, które noszę gdzieś głęboko w sobie.
Proszę wymienić 3 nazwiska, które najbardziej zaważyły na Pana karierze zawodowej i trenerskiej?
J. B. Śp. trener Zbigniew Dobosz , który pracował w „Rakowie” przez całe swoje życie, wychował wielu piłkarzy, którzy grali w reprezentacji Polski na różnych szczeblach.
Hubert Kostka, który był moim trenerem, kiedy grałem w „Olimpii” Poznań. Mam w pamięci wiele innych ważnych osób, które poznałem , a które miały ogromny wpływ na moją karierę, wielu wybitnych ludzi z osiągnięciami w różnych dziedzinach, z różnych krajów.
Czy to jest tak, że zapamiętujemy tych, którzy przekazali nam jakieś wartości?
J. B. Myślę, że zawsze są dwa bieguny. Z jednej strony są osoby, które nam pomogły, miały pozytywny wpływ na nasz rozwój emocjonalny, na kształtowanie się naszego charakteru, na osiągnięcia.. I one nas ukształtowały. Ale są też i takie, które mają na nas negatywny wpływ –działały destrukcyjnie – i każdy z nas takie sytuacje w życiu przeżył! Mamy świadomość, że nie wszyscy nas lubią. Często jest to zazdrość, że nam się udało, taka bezinteresowna zawiść. Ale z tym trzeba się zmierzyć ! Patrzyć w przyszłość pozytywnie, z optymizmem. Nie ulegać manipulacji, nie zrażać się negatywnymi komentarzami. Unikać toksycznych ludzi.
Właśnie – jest wielu kanapowych znawców piłki nożnej …
J. B. Piłka nożna jest najbardziej popularnym sportem na świecie – jest ogólnie dostępna. Piłka to emocje, piękna rzecz! Kiedy gra reprezentacja narodowa, to jest kwestia honoru i przynależności do danego kraju. Piłka jest fascynująca – wielu osobom wydaje się, że się na niej zna, jeden z drugim wie najlepiej, co zrobiłby, siedząc przed telewizorem lub na trybunach. Dzieje się to tak długo, dokąd ten „ktoś” nie musi ponosić odpowiedzialności. Kiedy pojawia się odpowiedzialność, zupełnie inaczej to wygląda.
Czy poleciłby Pan jakiś mecz dla laika, dla kogoś, kto na piłce się nie zna, a chce poczuć te emocje, „nauczyć się” tego sportu?
J. B. Żeby przeżyć mecz, warto być na stadionie. To wielkie emocje. Szczególnie widać to, gdy gra reprezentacja narodowa. Wspólne śpiewanie hymnu, podniosła atmosfera, nie na darmo mówi się, że kibice to 12 zawodnik.. Warto to przeżyć, wtedy zdajemy sobie sprawę ze swojej tożsamości, dostrzegam, jak wiele to dla nas znaczy. Piłka łączy ludzi.
Kiedy widzi Pan trenujące dzieciaki – jaką najcenniejszą lekcje chciałby im Pan przekazać?
J. B. Pasja, praca nad sobą ! Marzenie i cele, jakie sobie stawiają są bardzo ważne, żeby do nich dążyli i mieli świadomość, że sami są za to odpowiedzialni. Łączy się to z wyrzeczeniami, z pokonywaniem własnych słabości. Sportowcy, niestety, po części tracą swoje dzieciństwo. Chcąc osiągnąć sukcesy w sporcie, trzeba wiele poświecić. Treningi, oddanie, zaangażowanie i chęć robienia tego dla siebie, nie dla rodziców czy kolegów.
Truskolasy… powiat kłobucki – jakie są Pana ulubione miejsca w naszym powiecie? Gdzie najchętniej spędza Pan czas ?
J. B. Truskolasy są w moim sercu – tu się urodziłem, wychowałem, tu stawiałem pierwsze kroki na boisku. Pomimo tego, że jest to mała miejscowość, nigdy nie miałem z tego powodu kompleksów, a wręcz przeciwnie – zawsze z dumą podkreślam, gdzie są moje korzenie i skąd pochodzę. Kiedy przyjeżdżam do Truskolasów, lubię spędzać czas w domu rodzinnym. Moja mama, która ma już swoje lata, jest zawsze pozytywnie nastawiona do świata. Moje siostry, z którymi się wtedy spotykam – także. Często wspominam beztroskie dziecięce lata, kiedy biegałem po piasku na naszym szkolnym boisku. Nie mieliśmy takich ”rarytasów”, jeśli chodzi miejsce do gry w piłkę. Tym bardziej cieszę się, że udało się zrealizować projekt otwarcia boiska z oświetleniem, ze sztuczną nawierzchnią, tu u nas, w Truskolasach. Walczyliśmy o to długo i bardzo się cieszę, że dzięki zaangażowaniu mojego siostrzeńca Kuby Błaszczykowskiego, jego starszego brata – Dawida, jak również obecnych władz gminy – przy wsparciu finansowym naszego rządu – udało się ten projekt zrealizować!
Boisko w Truskolasach jest wyjątkowym projektem, ale z pewnością jest też inspiracją dla Pana następców – dzieci i młodzieży, którzy pragną grać, trenować, spełniać swoje marzenia…
J. B. Teraz wszystko zależy od młodych zawodników, od ich pasji i ciężkiej pracy, jak również od ich opiekunów. Chciałbym, aby to boisko było dobrze wykorzystane. Ważne, aby obecne rozrywki nie przysłaniały tego, co w życiu można osiągnąć, poświęcając się, realizując swoje pasje i marzenia. Mając talent – warto go wykorzystać, ale trzeba pamiętać, że nie ma nic za darmo – na sukces trzeba ciężko zapracować – trenować, poświęcać swój czas i siły.. Ponieść czasem wiele wyrzeczeń, aby zrealizować swoje marzenia.
Ile jest takich boisk w regionie?
J. B. Poziom boiska, jaki mamy w Truskolasach, z pewnością jest jednym z najlepszych w Polsce ! Mam na myśli sztuczną nawierzchnię, oświetlenie – z pewnością jest to miejsce, które trzeba wykorzystać w najlepszy możliwy sposób. Zachęcić młodzież do uprawiania sportu.
Wróćmy jeszcze do wspomnień …Jakie to jest uczucie, zdobyć srebro na Olimpiadzie? Jakie nowe możliwości otworzyły się wtedy przed Panem?
J. B. Duma, radość, zaszczyt, satysfakcja. Z każdym rokiem jeszcze bardziej doceniam sukces, który wtedy osiągnęliśmy. Przeszliśmy do historii jako drużyna, która zdobył medal olimpijski dla naszego kraju. To wspaniałe wspomnienia, cudowna drużyna. W przyszłym roku będziemy obchodzić 30-lecie tego sukcesu. To pokazuje, jak ten czas szybko płynie… Z drugiej strony- przez te 30 lat naszej reprezentacji nie udało się ponownie zakwalifikować na igrzyska olimpijskie. To odzwierciedla, jaką wagę miało tamto nasze osiągnięcie.
Czy dobrze mieszkało się Panu w Austrii?
J. B. Tak , bardzo dobrze. Długi czas spędziliśmy z rodziną w Austrii, która stała się dla nas wtedy drugim domem. Młodszy syn, Robert, urodził się w 1996 r. w Innsbrucku. To był cudowny czas, który zawsze mile wspominamy. Bardzo często i chętnie wracamy w szczególności w rejon Tyrolu, mamy tam przyjaciół. Często korzystamy z zimowych uroków pięknych Alp. To był taki etap mojego życia, który do dziś noszę głęboko w sercu…
Która rola była trudniejsza – bycie piłkarzem czy trenerem?
J. B. Rola trenera jest zawsze trudniejsza – ze względu na odpowiedzialność. Jako trener koncentrujesz się nie tylko na zadaniach czy celach do osiągnięcia, na zawodnikach, ale musisz widzieć też cały sztab, otoczenie, to co dzieje się w klubie, to co się dzieje w reprezentacji – zdecydowanie trudniejsza jest rola trenera.
Jak wyglądały odprawy przedmeczowe? Jako trener – na czym się Pan najbardziej skupiał?
J. B. Zawsze najważniejsze są pewne schematy, znajomość taktyki przeciwnika, dobre/ słabe strony, przygotowanie materiału, analiza. Ważne jest, aby nie przesadzić z ilością informacji. Czas – kolejny ważny element – czyli moment koncentracji, kiedy zawodnik przyjmuje te wiadomości. Bo pojawia się też moment dekoncentracji i wtedy zapamiętywanie informacji umyka. Ważne, by zachować schemat, żeby to było skuteczne i wykorzystane przez zawodników na boisku.
Co się dzieje na 2 minuty przed meczem w szatni drużyny?
J. B. Są emocje, chwile maksymalnej koncentracji, ostatnie wskazówki, ostatnie słowa, i oczywiście, okrzyk!
Okrzyk, który brzmi?
Każdy ma swoje okrzyki, moje brzmiały: „ Z Bogiem, po zwycięstwo!” Gdy graliśmy z reprezentacją to było : „Kto wygra mecz?” – „Polska!!!”
Z kolei gdy byłem w klubie, krzyczeliśmy wtedy nazwę tego klubu. To taki ostatni bodziec emocjonalny dla zawodników przed wyjściem na murawę!
Czy miał Pan jakieś swoje zwyczaje przedmeczowe jako zawodnik? Jako trener?
J. B. Zwyczaje obowiązywały do następnej porażki. Wygrywając mecze, staraliśmy się powtarzać coś, co pomogło w zwycięstwie..Gdy przyszła porażka, szukaliśmy innych rozwiązań.
Co pomimo tylu lat spędzonych w świecie piłki nożnej wciąż nakręca Pana do działania?
J. B. Są różne momenty, jest stres, poczucie odpowiedzialności, które powoduje, że potrzebuję wyciszenia i wyłączenia się, co wcale nie jest łatwe – czego warto się nauczyć przy pomocy fachowców, odpowiednich osób. Jeśli ktoś od najmłodszych lat robi coś, co kocha, co sprawia mu przyjemność, jest jego pracą i pasją – to jest luksus, spełnienie marzeń i to mnie nakręca. Choć to niełatwe ze względu na ogromne obciążenie psychiczne, zbyt duży stres.
W Pana książce jest taki fragment, który mówi o życzeniach z okazji Świąt Bożego Narodzenia w 2017 r. Kiedy synowie życzyli Panu, aby został Pan trenerem kadry, czy oni coś przeczuwali? Pół roku później te życzenia się spełniły i Jerzy Brzęczek został trenerem reprezentacji Polski.
J. B. Nasze życie rodzinne „kręci się” wokół piłki. Sam przeżyłem bardzo wiele pięknych chwil jako piłkarz, jako trener, grając w reprezentacji, będąc selekcjonerem. Mój siostrzeniec, Kuba Błaszczykowski, którego życie również „kręci się” w świecie piłkarskim, jest genialnym piłkarzem, który osiągnął tak wiele! Nasze marzenia, nasze rozmowy w rodzinnym gronie siłą rzeczy dotyczą piłki nożnej.
Co Pan wtedy poczuł, kiedy dowiedział się, że zostanie trenerem reprezentacji Polski?
J. B. Zaskoczenie, radość, duma , zaszczyt, świadomość odpowiedzialności i tego, jaki ciężar spada na moje barki.
Rodzina Brzęczków, Błaszczykowskich – czy macie w sobie jakiś gen zwycięstwa? Talent, który przechodzi z pokolenia na pokolenie?
J. B. Myślę, że to nie jest przypadek, może to geny 🙂 Rodzinnie „żyjemy piłką”, ta atmosfera się udziela. Bakcyl i zainteresowanie futbolem jest u nas ogromne. Ale najważniejsza jest praca, praca i jeszcze raz praca! Aby osiągnąć tyle, ile osiągnęliśmy z Kubą w świecie piłkarskim, czy też ja jako trener, niezbędna była samodyscyplina, poświęcenie, dążenie do wyznaczonych celów !To nas motywowało, aby iść do przodu i realizować nasze marzenia – a to nie jest prosta rzecz. Mamy też w rodzinie żeńskiego przedstawiciela piłki – Nicolę Brzęczek, to córka mojego bratanka. Nicola ma niesamowity charakter – pomimo poważnych kontuzji jakie odniosła, zawsze wraca silniejsza, otrzymała również powołanie do I reprezentacji Polski.
Czas płynie, przyszły na świat kolejne pokolenia Brzęczków i Błaszczykowskich – mam nadzieję , że w przyszłości będziemy mieć pewną kontynuację!
Rodzinne spektakularne sukcesy na skalę światową ?
J. B. Myślę, że jesteśmy pewnym „ rodzinnym ewenementem” – i ja, i Kuba graliśmy w reprezentacji Polski, obaj byliśmy kapitanami , ja byłem selekcjonerem, Kuba był zawodnikiem. Na całym świecie ludzie byliby z tego dumni, a w naszym kraju fakt, że ja byłem selekcjonerem i powołałem do reprezentacji Kubę, spowodował wiele niedomówień, że są to są rodzinne koneksje – to było żenujące. Mając na uwadze fakt, że Kuba rozegrał ponad 100 spotkań reprezentacji . To pokazuje tę zazdrość, bezinteresowną zawiść, o której mówiliśmy, to jest taka cecha wielu z nas , która wiele rujnuje i burzy. Nie potrafimy dostrzegać tego, co dobre.
Którą drużynę ekstraklasy najbardziej lubi Pan oglądać?
J. B. Moim zdaniem, w tym sezonie są 4 drużyny, które reprezentują bardzo dobry poziom. Uważam, że to są drużyny, które będą walczyć o tytuł Mistrza Polski. To „Lech” Poznań, „Raków” Częstochowa, „Pogoń” Szczecin, „Lechia” Gdańsk. Te 4 drużyny, wraz ze swymi trenerami, mają jedną wspólną cechę – starają się grać piłkę ofensywną, kreującą sytuacje. Taka piłka daje dużą radość kibicom, pada sporo bramek.
Gdyby Raków zwrócił się do Pana o pomoc, czy podjąłby się Pan wyzwania bycia trenerem?
J. B. „Raków” nie potrzebuje pomocy, ma bardzo dobrego trenera, jest świetnie zorganizowany. Cieszy mnie to, że akurat na 100-lecie osiągnął najlepsze wyniki w historii klubu: „Puchar Polski”, „Super Pucha”! Klub jest bardzo dobrze prowadzony. Myślę, że możemy być spokojni o to, jak ten klub będzie się rozwijał i jak wiele będzie znaczył na piłkarskiej mapie Polski.
„Czytanie gry” – czym jest?
J. B. Polega na pewnym przewidywaniu tego, co się wydarzy ba boisku.
Dla mnie to jedna z najistotniejszych rzeczy i najważniejszych cech wybitnych piłkarzy.
Czyli to jest takie połączenie wizjonerstwa, intuicji i strategii?
J. B. Tak, plus doświadczenie, które się zdobywa z czasem, mając świadomość wydarzeń wcześniejszych, szybkiego analizowania przestrzennego i tego, aby w jednym momencie, wspólnie z partnerem zrobić coś, co zaskoczy przeciwnika – mam na myśli podanie, ruch, poruszanie się. Musi być odpowiedni „timing”, aby to zrobić, wykorzystać i być skutecznym w grze.
Jakie inne dyscypliny sportu lubi Pan – poza piłką nożną?
J. B. Kiedyś lubiłem grać w tenisa, teraz gram mniej. Kiedyś byłem wielkim fanem „Formuły 1” – kiedy jeździł Michael Schumacher – oglądałem wszystkie wyścigi. Lubię oglądać siatkówkę, to jest nasz sport, w którym mamy wiele sukcesów, wspaniałych zawodników, trenerów, wspaniałe drużyny.
Kto bardziej zasługuje na „Złotą piłkę”- Leo Messi czy Robert Lewandowski?
J. B. Dwa ostatnie sezony pokazują bezsprzecznie, że to Robert Lewandowski powinien otrzymać „Złotą piłkę”, patrząc na jego osiągnięcia klubowe. Robertowi brakuje sukcesu z reprezentacją. Decyzja o o nieprzyznaniu złotej piłki jest niesprawiedliwa!
Czy ma Pan jakieś ulubione słowa, które mają magiczną moc?
J. B. „Pokora” – sport uczy niesamowitej pokory. Motywacja i cierpliwość tą są kwestie, które często umykają, ponieważ chcemy coś mieć natychmiast, na „ już”! Bardzo ważna je także uczciwość.
Ulubiona książka?
J. B. Kiedy byłem młodszy, bardzo dużo czytałem, lubiłem książki sensacyjne, w których była akcja, coś się działo. Moim ulubionym autorem był Robert Ludlum (przyp. red.- amerykański pisarz, aktor i producent, autor 27 powieści sensacyjnych, które opublikowane zostały w 290–500 mln egz. i stały się światowymi bestsellerami).
Teraz czytam biografie trenerów, piłkarzy – jest to związane z moim zawodem.
Co chciałby Pan dodać na koniec naszej rozmowy? Jakie słowa skierować do młodych ludzi, dla których jest Pan niekwestionowanym autorytetem, człowiekiem sukcesu?
J. B. Moje przesłanie do młodych ludzi mogłoby brzmieć :
Nigdy nie miejcie kompleksów, spełniajcie swoje marzenia, bądźcie szczerzy w stosunku do siebie. Droga na szczyt jest pełna wyrzeczeń, czasem wewnętrznej walki po to, by później nie mieć sobie nic do zarzucenia, jeżeli popełnisz błąd lub gdy przyjdą chwile zwątpienia. Musisz mieć świadomość, że dążysz do tego, żeby pozostawić po sobie ślad, zapisać się w historii.
Są różne dziedziny życia – jeżeli masz talent, rób wszystko, co możesz, żeby później mieć satysfakcję z tego, co zrobiłeś…
Korzystając z okazji, życzę wszystkim Mieszkańcom naszego regionu zdrowia w tym trudnym czasie, a patrząc na to, jak zmienił się świat i rzeczywistość wokół nas , życzę, abyśmy potrafili zwalczać zło, byli rozsądni, potrafili cieszyli się z drobnych rzeczy i szanowali innych ludzi. Bo wtedy uszanujemy i siebie.
Grudzień 2021r.